27 lipiec 1999 23:37
W normalnym mieście powinna już od godziny trwać cisza nocna, lecz tak się składa, że Magnolia to zupełnie inna bajka. W co drugim lokalu trwa głośna zabawa. Cóż poradzić, że akurat Magnolia nazywana jest "Miastem Szalonych Wakacji".
-Przysięgam, ja nie pisnąłem tam choćby słówka!- czy można wierzyć pijanemu bogaczowi z Crocus? Prawdopodobnie, lecz co jeżeli rzeczywiście zdradził swoich "ochroniarzy"?
-Nie pieprz mi tu, Marble! Masz za długi jęzor na pewno się wygadałeś!-postawny mężczyzna z całej siły uderzył go w twarz. Pan Marble był dobrze sytuowanym redaktorem naczelnym prasy. Znany ze swojej pokaźnej sumki na koncie i słabości do kobiet. Właśnie dlatego wybrał się do baru "Tenrou" z najlepszymi prostytutkami w mieście. Oczywiście nie żałował przy tym alkoholu.
-Uspokój się, Jose.-odezwał się nieco wyższy, jak dotąd milczący facet stojący pod ścianą i przyglądający się gwieździstemu niebu. Ilekroć tylko w nie spojrzał widział Laylę. Kobietę swojego życia, którą stracił lecz odzyska. Musi...
-Co mam zrobić?!-wydarł się Porla. Może i miał swoje lata, ale doświadczenia mu brakło. Do mafii "Grimmore Hart" dołączył dopiero rok temu, gdy stracił wszystko. Dobrze prosperującą firmę, żonę i córkę.
Jude westchnął. Wyjął pistolet i bez zawahania pociągnął za spust, pozbawiając rodziny Marble swojego ojca.
-Po chuj ty to...?!
-Jak wiedzą to wiedzą, jak nie to nie. Cóż za różnica?
-Różnica?! Człowieku to miał być...!
-Uspokój się Porla jeżeli nie chcesz skończyć jak to
prosie.-spojrzał wymownie na martwego już dziennikarza-Myślałem, że coś w tej głowie masz ,a tu jednak pusto. Cóż zawiodłeś mnie swoim kompletnym brakiem inteligencji. Co za różnica jeżeli zrobimy to za tydzień czy dziś?-schował pistolet do wewnętrznej kieszeni marynarki.
-Ty to masz łeb Heartphilia! Muchy nawet nie zauważą gdy ugrzęzną w niezłym gównie!
00:42
Lokal przepełniony był dymem i pijanymi już mafiozami. Śmiali się, pili, tańczyli. Nie zważali z kim, ani kogo pozbawili przytomności. Zaledwie przy jednym stoliku brakło miejsca.
-Zdrowie!-wrzasnął Gildarts. Osiem kieliszków w jednym momencie wydało z siebie dźwięk stukniętego lekko szkła.
-Nie powinnam przy dzieciach...
-Corny, nie bądź taka mega poważna!-pisnęła Ul, która wraz z Laylą i Sarą starały się zbytnio nie upić. Alberona westchnęła ciężko i upiła łyk trunku.
-No! To jak tam wasze pociechy?-zapytał Igneel, który w przeciwieństwie do swojej małżonki był nieźle wstawiony. Sara była pewna kto jutro będzie musiał zrobić śniadanie. Znowu ona.
-Tradycyjnie nieusłuchany jak jego ojciec co wielce karierę robi w stolicy!-pierwszy odezwał się Makarov, który już dolewał sobie białego wina.
-Żrą się jak psy.-bąknął rozpaczliwie Gildarts o swoich córkach wywołując chichot u Cornelii.
-Szybko się uczą.-pochwaliła się Pani-Heartphilia-Jeszcze-Do-Niedawna.
-Tłucze kolegów z podwórka.-z równie wielką dumą oświadczył Metalicana.
-Ciągle pyskuje.-jęknęła Ul. Nastała cisza, wszyscy wymownie spojrzeli na Sarę, dobrze wiedząc, że Igneel nic z siebie nie wyrzuci w takim stanie.
-Nie patrzcie na mnie, to jego ulubieńcy.-pisnęła Pani Dragneel. Kochała swoje dzieci ale swojego męża najchętniej by rozstrzelała za jego "szkolenie". Skrycie chciała by Emily w przyszłości żyła jak najdalej od przestępczości. Miała nadzieję, że z czasem wybije jej z głowy zabawę nożami.
-Moja krew!-na ten okrzyk pozostała siódemka jęknęła załamana.
-Jeszcze więcej idiotów w mafii.-jęknął Metalicana na co Dragneel zrobił wyzywającą minę typu "Chcesz się bić?!".
-Cóż zrobić, to właśnie będzie nowe pokolenie tej mafii.-oznajmił Makarov mając nadzieję, że w najbliższych kilku latach budynek nie pójdzie z dymem. Nie wiedział, że jego przypuszczenie spełnią się znacznie szybciej...
W tym samym czasie w pokoju obok...
-Wal się mrożonko!-wrzasnął na całe gardło sześcioletni chłopiec o "kolczastych" różowych włosach.
-Najpierw ty zapałko!-gotowy do użycia pięści był również ciemnowłosy chłopiec.
-Nie bo ty!
-Nie! Ty
-Ty!
-Ty!
-Ty!
-Obaj się zamknijcie!-wtargnęła między nich czteroletnia dziewczynka o brązowych włosach i oczach. Gdy już mieli zacząć bitwę numer 724 obu z hukiem na podłogę.
-Przymknij się wariatko!-pisnęła sześcioletnia Cana w kierunku młodszej siostry. Natalie mimo młodego wieku tak jak siostra była strasznie wybuchowa. Tak, to miały po matce...
-Sama się drzesz krewetko!-podeszła do nieco wyższej Alberony. Pokój wypełniły piski i krzyki, które z czasem przerodziły się w bójkę.
Prawdopodobnie zakończyłoby to się niezbyt ciekawie, gdyby nie interwencja siedmioletniego Gajeel'a i dziewięcioletniego Laxus'a. Dreyar odciągnął Canę, a Redfox Nate. Posłali sobie tylko mordercze spojrzenia i odeszli w dwie różne strony.
-Oni tak zawsze?-zapytała cicho blondynka siedząca obok małej Dragneel bawiącej się nożem.
-Tak.-mruknęła Emily. Lucy uśmiechnęła się nerwowo.
-Natsu jest super!-pisnął Luke strasząc swoją starszą siostrę. Blondynka podskoczyła i pisnęła.
01:18
Muzyka powoli zaczynała cichnąć, a dzieciaki biegały teraz między potykającymi się o własne stopy balowiczami. Makarov śmiał się właściwie bez powodu tak jak Metalicana i Igneel, którzy na przemian tańczyli lub szykowali na siebie pięści.
Nagle muzyka całkiem ucichła. Zadzwonił dzwonek nad drzwiami sygnalizując, że w barze pojawili się nowi goście. Śmiech i fałszywe nuty śpiewy natychmiast uciekły gdzieś daleko. Każdy tylko stał i wpatrywał się w nowo przybyłych.
Laxus wiedział kim są. Dziadek go uświadomił o wszystkich problemach Fairy Tail, wrogach, i nielicznych długach. Blondyn powoli zaczął wycofywać się do tyłu. Czuł, że z tego nie wyniknie nic dobrego. Wymienił z Gajeel'em porozumiewawcze spojrzenia i kiwnęli głowami. Trzeba gdzieś ukryć dzieciarnię. Dreyar zdołał dojść do młodych Heartphiliów. Lucy spojrzała na niego wystraszona. Stała za kilkoma wysokimi mężczyznami lecz bez trudu dostrzegła stojącego wśród "gości" ojca. Pamiętała go lepiej niż Luke.
Dreyar powoli wyprowadził wraz z Gajeel'em znaczną większość młodych. Nikt niczego nie zauważył.
-Nie ma Dragneel'ów.-mruknął i ruszył w kierunku głównej sali.
-Chcesz tam iść?-zapytała wystraszona Cana.
-Oni tam zginą,-bąknął. Alberona cicho jęknęła.
-Nate, też tam jest.- dodała. Gajeel wstał z konta jak oparzony. Ta młoda znowu wpakowała się w tarapaty. Nic nie mówiąc wraz z blondynem lecz wtedy rozległy się pierwsze strzały...
Nie miała zielonego pojęcia co robić. Trzymała pistolet w dłoni, a serce biło jej jak oszalałe. Rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu. Gdzie Lucy? Gdzie Luke? Kątem oka dostrzegł jak ktoś pada martwy. Rozległy się wrzaski rozpaczy bądź bólu. Pierwszy raz od tak dawna strach spowodował to, że nie była w stanie się ruszyć. Ktoś w nią wycelował lecz nie potrafiła spojrzeć w tamtym kierunku. Nie trafił. Kula lekko drasnęła jej szyję. Nie strzelił drugi raz. Padł martwy. Zabity przez...
-Layla!- głos przyjaciela wyciągnął ją z całkowitego paraliżu. Spojrzała za siebie. Przerażony biegł w jej kierunku.
-Metali...-nie zdołała dokończyć gdyż ból odebrał jej zdolność mówienia. Kula przeszyła jej serce, a mimo to stała, a życie powoli z niej uchodziło. Dźwięk znikał, a widok robił się zamazany. Zdążyła tylko ujrzeć twarz mordercy.
-Jude...-wypowiedziała cicho. Chciała nasączyć swój ton jadem i nienawiścią lecz nie zdążyła. Przed zderzeniem z podłogą uchronił ją Metalicana, który w ostatniej chwili chwycił ją. Z jego oczu płynęły łzy. Wrzeszczał jakieś nielogiczne zdania, wpadł w szał.
-ZABIJĘ CIĘ!-wrzasnął w kierunku Heartphilii. Nie zwarzał na to, że z jego oczu też płynęły łzy. Chciał go zabić, rozpaćkać jego ciało, torturować, wyżyć się.
Gajeel patrzył na to z boku i nie potrafił w to uwierzyć. Pierwszy raz widział swojego "ojca" w takim stanie...
-Eee tato?-zwracanie się do niego w ten sposób ciągle sprawiało mu trudności. Metalicana wraz z "synem" siedzieli na dachu swojego domu i patrzyli w gwiazdy. Najnormalniej w świecie.
-Tak?
-Co to znaczy...kochać?-Metalicana spojrzał na syna zaskoczony.
-W sensie?
-Kochać kogoś no...mocno. Kogoś spoza rodziny.-wymamrotał nieśmiało. Mężczyzna uśmiechnął się i spojrzał w niebo. Nie odrywając wzroku patrzył w gwiazdy i zastanawiał się nad logiczną odpowiedzią.
-Myślę, że jest czymś nieosiągalnym, co dostają tylko prawdziwi szczęściarze. Kochać kogoś nad życie, być gotowym by oddać za tę osobę życie. Myśleć o niej codziennie, pragnąć jej uśmiechu, płakać wraz z nią, rozśmieszać, pocieszać, chronić. Kochać nawet jeżeli ona nic do ciebie nie czuje, nawet jeżeli widzi w tobie przyjaciela, brata.-chłopiec wysłuchiwał ojca i dokładnie mu się przyglądał.
-Tato, czy ty kogoś kochasz w taki sposób?-uśmiechnął się tajemniczo.
-Tak.
-A kogo?
-Kiedyś się dowiesz.
Kochał Laylę. Szkoda, że ona nigdy nie kochała jego.
Stał blisko niej. Co jakiś czas ich ciała ocierały się o siebie. Nie był do końca trzeźwy ale w takich sytuacjach potrafił zachować się jak profesjonalista nawet po wypiciu alkoholu. Sara pozbyła się kolejnego napastnika. W strzelaniu zawsze była lepsza, w co nie wątpił. Każdy jej strzał był pewny i trafny.
-Tato!-usłyszał głoś Natsu. Spojrzał za siebie i ujrzał swoje dzieci chowające się za ladą. Natsu mocno trzymał za rękę przerażoną Emily. Uśmiechnął się. Nigdy nie wiadomo kiedy jego i Sary zabraknie,a wtedy Natsu będzie musiał zaopiekować się Emily. Ewentualnie na odwrót.
Sara odeszła kawałek od niego jednocześnie chroniąc Gildartsa przed kulą mającą utkwić w okolicach jego łopatki. Z gracją strzeliła i trafiła idealnie między brwi. Była piękna gdy strzelała, gdy odbierała swoim wrogom życie, a jednocześnie opanowana, zimna i bezwzględna. Była jak w transie.
Z jego rozmyślań wyciągnął go dotyk lufy przy jego szyi. Promil alkoholu we krwi robi swoje.
-No, no, no. Ognisty Smok?-rozpoznał głos oprawcy. Jose Porla.
-Tchórz i fretka równocześnie. Porla, jak zawsze skrada się na ofiarę od tyłu.-skomentował Dragneel. Zerknął w kierunku lady. Widział przerażenie obojga dzieci.
-Czyli przyznajesz, że jesteś ofiarą?
-Teraz tak, ale czy się nią staniesz jak strzelisz jak ci Paranormal Activity urządzę, gnoju.
-Zabawny jesteś. Lecz tym razem mam ochotę posłać w piach twoją żonkę na nie ciebie.-Igneel nie dał po sobie poznać jak bardzo rozzłościła go jego wypowiedź. Nigdy nie pozwoli by położył te swoje brudne łapska na Sarze.
-Igneel!-Dragneel wycelowała w Porlę. W każdej chwili była gotowa strzelić i zrobić piękny tunel w jego mózgu. Jose zaczął się psychopatogenie śmiać.
-Głupia!-Ty strzelisz to i ja strzelę! Ale wiesz, tak nie musi być.
-Nie słuchaj go.-zakazał Igneel lecz Sara zignorowała jego uwagę.
-Mów!
-Możesz być na jego miejscu.-zaproponował.
-Strzel.-rozkazał Porlowi Dragneel. Jose lekko zdziwiony spojrzał na wściekłego mężczyznę-STRZELAJ! ZABIJ MNIE!-dodał znacznie głośniej. Sara posłała przepraszający uśmiech dzieciom. Rzuciła broń i podeszła do Porli.
-Puść go.-wypowiedziała z naciskiem na oba słowa. Porla pchnął Igneel'a. Ten szybko się pozbierał i był gotowy go zabić.
-Nie ważne co by się stało...-zatrzymał się rozpoznając swoje własne słowa-żyj.-huk, krew, a czas się zatrzymał. Igneel wydał z siebie rozpaczliwy krzyk . Sara padła na podłogę,a z jej głowy pociekła krew. Czerwona jak jego włosy.
Natsu zasłonił dłonią oczy siostry, sam zaś patrzył na pogrążonego w szale ojca i martwe ciało matki. Emily słyszała nawet najdrobniejszy dźwięk. Nie upłynęła nawet chwila,a dłoń młodego Dragneel'a była mokra od łez siostry.
Ci co przeżyli stali teraz przed ladą. Metalicana i Igneel byli wyjątkami. Siedzieli ze spuszczonymi głowami. Natsu pierwszy raz czuł się silny. Zawsze ojciec był silniejszy,a ten jedyny raz tylko on jakoś się trzymał. Natalie, która przez ten cały czas ukrywała się pod jednym ze stolików teraz stała obok ojca i matki. Dzieciaki zostały wyprowadzone z pokoju. Miały stać w gromadzie, więc Cana nie miała jak podejść do rodziny. Gajeel stał za Nate tak jakby był jej aniołem stróżem.
-Mamo?-głos Lucy wyciągnął Metalicanę z rozpaczy-Mamo!-Lucy chciała podbiec do martwej rodzicielki lecz Luke zdążył chwycić jej dłoń. Blondynka zalała się łzami.
-Nie płacz siostrzyczko.-prosił Luke. Nie lubił gdy jego siostra płacze, bo wtedy on również zaczynał, a przecież "duzi" chłopcy nie płaczą-Siostrzyczko, błagam, nie płacz.-pierwszy łzy wyciekły spod jego powiek. Jude patrzył na to wszystko ze zbolałym sercem. To jego wina. Odebrał własnym dzieciom matkę, a sobie kobietę życia.
Porla szturchnął łokciem Brain'a, który przewodniczył całej tej akcji, i mrugnął porozumiewawczo.
-Tak, więc jeden krok w naszą stronę, a zarobicie kulką w twarz!-ryknął-Nie macie już naboi nie?-uśmiechnął się chytrze. Błyskawicznie pojawił się przy Cornelii i chwycił ją za nadgarstek. Wyciągnął na sam środek pomieszczenie. Gildarts zareagował od razu lecz Porla był szybszy i postrzelił go w ramię. Ryknął z bólu i upadł.
-Tato!-Nate chciała podbiec i pomóc rodzicielowi lecz nie była w stanie. Gajeel w ostatniej chwili chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Trzymał ją mocno jakby bał się, że za chwilę ją straci.
-Stój spokojnie.-nakazał Brain do Cornelii. Kiwnął do Porli,a ten wymierzył pistolet w kierunku Natalie.
-Jeżeli chcesz by stała o własnych siłach.-zaśmiał się Jose. Alberona kiwnęła głową. Ktoś przyniósł średniej wielkości beczkę z benzyną. Makarov jako pierwszy doszedł do wniosku co się zaraz wydarzy. Te bestie chcą...
Oblali kobietę zawartością. Gildarts chciał wstać i się na nich rzucić lecz ta w ostatniej chwili mu zabroniła. Była gotowa na śmierć za nich wszystkich. Usłyszała dźwięk zapalanych zapałek.
-Cornelio.
-Mamo.-pisnęła Cana, która czuła, że stanie się coś złego. Nate się nie odzywała, stała. Gajeel trzymał ją mocno. On i Laxus wiedzieli co się zaraz wydarzy.
-Błagam nie.-szeptał do siebie Gildarts.
-Jestem szczęśliwa.-zaczęła Cornelia-Że przyjęliście tę brudną sierotę z ulicy do swojej rodziny. Cano, zajmij się Nate i nie kłóćcie się już. Gildarts...nie ważne jak wielkim, głupim nierobem jesteś...kocham cię.-ogień dotknął jej ciała. Zaczęła płonąć. Co raz bardziej i bardziej. Nie krzyczała. Mimo przeraźliwego bólu dalej się uśmiechała. Po chwili nie była nawet w stanie zmienić mimiki twarzy. Upadła martwa, a ogień rozprzestrzenił się po budynku. Grimmore Hart się ulotniło zanim ogień wymknął się już całkiem spod kontroli.
Stali na zewnątrz. Laxus znalazł tylne wyjście. Wyprowadzili wszystkich, a przynajmniej tak im się zdawało. Ul przeliczała ocalałych. Do grona "milczących" dołączył Gildarts. Luke mimo iż sam płakał starał się wspomóc siostrę. Gray przeklinał pod nosem, a Cana płakała w ramionach Laxus'a, bo w czyich? Natsu wrzeszczał, że ich zabiję ku jeszcze większemu załamaniu Emily. Nie wytrzymała i podbiegła do ojca mocno go przytulając.
-Tato, powiedz, że będzie dobrze! Błagam!-lecz nie odezwał się nawet słowem.
-Czemu milczysz?!-wrzasnął Natsu-Nawet na odezwanie się jesteś za słaby?! Myślałem, że jesteś kimś! Że jesteś silny! To przez ciebie mama nie żyje!-nie wiedział co mówi. Igneel wstał i podszedł do syna. Po jego pustym wzroku można było stwierdzić, że zaraz go uderzy ale nie nachylił się i chwycił go za ramiona.
-Wiem, że jestem słaby! Wiem, że jestem nikim i wiem, że to moja wina!-z jego oczu pociekły łzy-Dlatego błagam cię Natsu, chociaż ty miej siłę chronić tych, których kochasz!-przytulił chłopca, a ten odwzajemnił uścisk i się popłakał. Emily również do nich dołączyła.
-Nie ma kogoś!-oświadczyła Ul. Gajeel rozejrzał się po okolicy. Nigdzie nie było...
-Nate!-wrzasnął i ruszył ku płonącemu budynkowi. W drodze chwyciła go Cana.
-Ocal ją.-szepnęła. Redfox kiwnął głową i już miał ruszyć gdy znowu ktoś go powstrzymał.
-Co ty...?
-Nie mogę jej stracić, tato!-wyrwał się z uścisku i wbiegł w płomienie.
-Mamo.-szeptała słabym głosem. Siedziała wśród płomieni jakby była zaklęta-Mamo.
-Nate!-usłyszała głos przyjaciela. Momentalnie wstała, mimo iż nie miała siły. Nawdychała się mnóstwo dymu. Bała się ognia, ale jakoś w tej sytuacji strach nie miał nic do gadania.
-Gajeel?-ujrzała go między szalejącym ogniem.-Ga...AAAAA!-jej głos rozdarł przerażający krzyk. Czuła jakby skóra na jej plecach się topiła przy czym strasznie piekła.
-Nate!-upadła. Ból był tak mocny, że straciła przytomność. Udało mu się do niej dobiec. Na widok krwi, obficie wypływającej jej z rany miał ochotę zacząć wrzeszczeć lecz jeszcze nie teraz. Wziął ją na ręce i pomknął w kierunku wyjścia. Z każdym krokiem był co raz słabszy, ale musiał dojść do celu. Gorąco i ciężkie, nikłe powietrze nie ułatwiały mu zadania. Doszedł. Czuł jak nogi się pod nim uginają. Nogi i ręce miał poparzone ale nawet nie czuł tego bólu.
-Nate...ratujcie...ją...-wyszeptał i upadł.
Ci co przeżyli, żyją z piętnem tej strasznej nocy. Czy zdołają się od niej uwolnić?